Przygotuj trzy trumny
Robert
Stevenson był typowym samcem beta. Zwykle niezauważalnym, do bólu nudnym, ale
mimo wszystko obdarzonym dużą wyobraźnią. A to mu znacznie ułatwiało życie.
Praca księgowego pozwalała mu na utrzymanie jego nieco neurotycznej i wiecznie
marudzącej żony, a także jego dwóch córek. Z charakteru przerażająco podobnych
do matki. Nigdy jednak nie narzekał. Wystarczało mu to, co już miał. Zresztą i
tak uparcie twierdził, że jego prawdziwe życie toczy się na zupełnie innej
płaszczyźnie. W snach i marzeniach nigdy nie był nudnym Robertem z księgowości.
Stawał się wtedy kimś zupełnie innym. Stawał się Redem. Zwykle niepokornym i
oczywiście najszybszym rewolwerowcem na dzikim zachodzie. Od zawsze był fanem
westernów. Jako Red miał bardzo napięty grafik. Ratował wiecznie napalone
damy w opałach, udaremniał napady na banki i ścigał wszystkich wyjętych spod
prawa. Jego odwiecznym wrogiem był Jack. Uosobienie szefa Roberta. Wredny,
okrutny i w dodatku najprawdziwszy geniusz zbrodni. Jako Red zabijał go już na
tysiące różnych sposobów. Nigdy jednak ostatecznie.
W poniedziałkowy poranek, jadąc do pracy, Robert (a raczej Red) po raz kolejny
przystawiał lufę swojego rewolweru do skroni Jacka. Wszystko dlatego, że był
spóźniony i dobrze wiedział, że jak tylko dojedzie na miejsce, czekają go
krzyki i obelgi ze strony szefa. Wolał się na to wszystko przygotować
zawczasu. Gdy miał już naciskać spust, zza zakrętu wjechał na niego tir. Zginął
na miejscu. Zdarza się.
Nie był
to jednak koniec przygód Reda. Można wręcz nawet powiedzieć, że dopiero
początek. Wraz ze śmiercią Roberta stał się zupełnie niezależnym istnieniem. Od
tej pory mógł sam o sobie decydować. Tu jednak pojawił się problem. Za cholerę
nie wiedział, co ze sobą zrobić. Zaczął więc podróżować. Przemierzył
niezliczoną ilość kilometrów, odwiedzając krainy, które nawet nie mieściły się
w granicy jego rozumowania. Powoli przyzwyczajał się do powszechnie panującego
absurdu. Fakt, że podczas pojedynków potrafił dosłownie znikąd wyjąć kolejny rowolwer,
nareszcie nabrał sensu. Dowiedział się, że jest kieszonkowcem. W tym właśnie
okresie spotkał osobę, która wskazała mu dalszą drogę. Był to jeden z zaufanych
pracowników Towarzysza Stalina. Postanowił on zatrudnić Reda. Nigdy nie wiadomo,
kto się kiedy może przydać. Wręczył mu nowy rewolwer. Made in USSR. I polecenia. Od tej pory Red stał się
likwidatorem istot niepotrzebnych, jak to nowy przyjaciel raczył mu
przedstawić. Robota nie różniła się zbytnio od tego, co robił z Robertem, więc
całkowicie mu odpowiadała.
Z
początku jedynym zadaniem Reda było przeciwstawianie się nieprawości i
bronienie słabszych. W końcu z założenia miał być tym dobrym. Po śmierci
Roberta próbował kontynuować swoją rolę, jednak szybko z tego zrezygnował. Zwyczajnie
miał tego dość. Rola samotnego obrońcy zupełnie przestała mu odpowiadać.
Zwłaszcza, że czuł, że nie ma ona żadnego większego celu. Podczas jednej ze
swoich podróży spotkał swojego dawnego wroga, Jacka. Widząc go, spodziewał się
jakiejś nagłej fali nienawiści, chęci mordu, czy czegokolwiek, co wcześniej w
tej sytuacji doświadczał. Nie poczuł jednak nic. Mało tego, mógł z nim
normalnie rozmawiać, a nawet podróżować wspólnie przez pewien czas. Wtedy
zrozumiał, że wraz ze śmiercią Roberta zmieniło się niemalże wszystko. Pewnie
dlatego tak łatwo przystał na ofertę jednego z podwładnych Stalina. Teraz
przynajmniej wiedział, co dalej robić.
Red
Kowboj starej daty,
Kieszonkowiec,
Szachowe Towarzystwo,
Podróżnik,
Likwidator Istot Niepotrzebnych.
Kowboj starej daty,
Kieszonkowiec,
Szachowe Towarzystwo,
Podróżnik,
Likwidator Istot Niepotrzebnych.
Mój błąd, cztery trumny.
[Zapraszam do wątków. Widać wpływy Vonneguta i Moore'a. Nie mogłam się powstrzymać. Cytat w tytule pochodzi z filmu "Za garść dolarów". Na zdjęciach jest Clint Eastwood, który jest właściwie Bogiem.]
[{Nudny do bólu samiec beta? o, jak ja to dobrze znam... Czyżby wpływ Christophera Moore'a?]
OdpowiedzUsuń[O, kocham ten styl... "Brudną robotę" co najmniej trzy razy kiedyś przeczytałam, podoba mi się taki specyficzny humor.]
OdpowiedzUsuń[Witam. Gdzie też mój Czterdzieści Cztery może spotkać Reda?]
OdpowiedzUsuń[Nowej o van Goghu? To ja nie znam. Pozostałe przeczytałam, Baranka też. Wiesz może, jaki jest tytuł tej nowej?]
OdpowiedzUsuń[No to się poczeka... Może to jeszcze za naszego życia wydadzą...
OdpowiedzUsuńA z tego, co zrozumiałam, to Red nie jest już beta, tak?]
[Chyba, po prostu się przyzwyczaiłem, że większość osób to na mnie wymusza. Czterdzieści Cztery także można wszędzie spotkać. Jeśli chcesz, zacznij. Nie mam pomysłu, ale na szybko mogę coś wymyślić. Jeśli i ty ich nie masz, to za chwilę coś wyskrobię. Odpiszę tylko reszcie i może moje szare komórki ruszą do pracy.]
OdpowiedzUsuńJej praca nieodłącznie wiązała się z długimi i czasem niebezpiecznymi podróżami. Czym właściwie się zajmowała? Sama tego do końca nie wiedziała. Miała zbierać ważne informacje. Po co? Co dalej? Nie wiedziała i bez cienia wstydu przyznawała, że wcale jej to nie przeszkadza. Ufała swojemu pracodawcy ponad wszystko, mimo, że sama tylko raz widziała go osobiście. Dziwna z niej istotka, czyż nie?
OdpowiedzUsuńJej podróż tym razem toczyła się w Baso. No cóż, lepsze to, niż czarne landy, chociaż ona nie uważała, że są aż tak złe, jak to niektórzy podróżnicy opowiadali. Może dlatego, że była nieco dziwna, uwielbiała przesiadywać na cmentarzach, mieszkała w domu na dwóch kurzych nogach, a każdy widok, mrożący krew w żyłach normalnych istot powodował u niej wesoły napad śmiechu? Tak, to chyba to.
Po długiej i dość męczącej podróży postanowiła chwilę odpocząć, ukryta pomiędzy gałęziami wielkiego drzewa, na którym to rosło aż sześć rodzajów różnych owoców. Potem będzie miała czas, aby spróbować ich wszystkich.
Z czujnego snu wyrwał ją odgłos czyichś kroków. Długich, mocnych, czyli, że był to mężczyzna. Nie, żeby była nim jakoś bardziej zainteresowana, po prostu odprowadziła go wzrokiem, kiedy przechodził koło jej drzewa, ale kiedy obrócił się w jej stronę, spoglądając dziewczynie prosto w oczy roześmiała się cicho.
- Masz niezłego nosa - powiedziała na tyle głośno, aby mógł ją usłyszeć - nie mam wrogich zamiarów. Podróżuję tylko - zapewniła go, żeby nie wzbudzić negatywnych emocji w nieznajomym.
[Hmm, jak likwidator, to czy czasami współpracuje z poszukiwaczami niejasności w bardziej skomplikowanych sytuacjach, gdzie trzeba kogoś groźnego unieszkodliwić?]
OdpowiedzUsuń[Jeśli obecność Twojej postaci w krainie Baso lub Elurra nie będzie niczym dziwnym to mam pomysł. Jeśli nie, napisz wygodniejsze dla Ciebie miejsce akcji wygodniejsze. Wymyślę coś innego.]
OdpowiedzUsuń[Świetnie trafiłeś w moje wyobrażenie o krainie iluzji.]
OdpowiedzUsuńNoc mieszała się z dniem, wprowadzając do pomieszczenia, kilka promyków zachodzącego słońca. I wystarczyły tylko one żeby obudzić ledwo żywego Czterdzieści Cztery. Co nie oznaczało, że postawiły go na nogi. O nie! Tak łatwo być nie mogło. Oczywiście musiały trafić w jego wymęczoną facjatę. I zdawałoby się, to nie problem. Błąd. Jeśli leży się na brzuchu, zaplątanym w linki zrobione przez firmę pajęczą "Liny na poczekaniu S.A.", z prawie niewładną ręką mały promyczek mógł narobić wiele szkód. I do tego ten cholerny kac... Głowa bolała go niemiłosiernie, a chęć napicia się czegokolwiek była nie do odgonienia. Musiało minąć sporo czasu, aby postanowił otworzyć oczy. Już sam zapach stęchlizny nie zachęcał go do tego. Mogło być już tylko gorzej. W końcu zdecydował się. Podniósł głowę i rozejrzał się, a pierwsza myśl, która nawiedziła jego umysł to "gdzie ja do cholery jestem?" i "cóż działo się się wczorajszego dnia.". Pamiętał jedynie rozpoczęcie bankietu w główniej siedzibie T.A.P.N.. Potem pustka. Przemknęło mu się przez myśl małe wspomnienie. Znajomy, biegający w stroju ośmiornicy i palący się ogród teatru Bolszoj. Panika ludzi... Czasem lepiej było nie wspominać poprzednich dni. Prędzej czy później i tak dowie się, co nawyrabiał i jak będzie musiał za to zapłacić. Westchnął cicho. Z tego co dostrzegły jego zmęczone oczy, siedział w podziemiach. Z własnego doświadczenia szybko zorientował się, że zdążył podpaść Organizacji Falsyfikatu. A bo to pierwszy raz naraził się Mononoke. Uśmiechnął się pod nosem. Trzeba było uciekać, inaczej mogło się okazać, że te skacowane chwile byłyby jego ostatnimi. Albo chociaż usiąść i uniknąć dłuższego leżenia jak kaleka. Włożył lewą dłoń w kieszeń i zaczął usilnie szukać swojego odwiecznego przyjaciela. Sztylet był tam, gdzie zawsze. Na innych przyjaciół nie mógł liczyć, pewnie nadal leżeli w sali balowej narąbani jak messerschmity z Milionem na czele. Cóż, musiał poradzić sobie sam. A zresztą, kto by go szukał albo pomyślał, że trzeba uratować. Bo po co? Wyciągnął sztylet z kieszeni i powoli zaczął przecinać linę. Niestety firma pająków chwaliła się niezawodnością swych produktów, a na dodatek wręczała nabywcy dwa lata gwarancji na nie przerywalność wyrobów. Kupuj i się nie zastanawiaj. Ale nie z T.A.P.N. takie numery. Znali się na tego typu rzeczach. Czterdzieści Cztery pokombinował nieco, próbował pociąć, przegryźć, podpalić, a nawet polizać. W końcu dał radę się uwolnić, co wywołało małe, ciche westchnięcie radości. Dalej poszło znacznie łatwiej. Po prostu usiadł i naciągnął czapkę na oczy. Musiał trochę odpocząć zanim zabierze się za ucieczkę. Obok wciąż leżał jakiś mężczyzna, ale nim nie miał się zamiaru przejmować. A przynajmniej do momentu, w którym się ocknął i zaczął gadać.
- Ćśś. Ciszej proszę. Nie. Żadne króliki. Trochę narozrabiałem. - I o tym fakcie był święcie przekonany.
[Witam, witam. Przyszłam wyżebrać wątek. Chętnie zacznę, jednak z pomysłami problem mam. Jeżeli Twoja postać bywa gdzieś w okolicy Zamokrej, to mogłaby się natknąć na Jade gdzieś na ulicy.]
OdpowiedzUsuńJade
[Spokojnie. Nie samym mordowaniem szaleniec żyje. Ot sztuka dyplomacji także działa.]
OdpowiedzUsuńWyszczerzył się, widząc minę współwięźnia, która z pewnością miała z Czterdzieści Cztery wiele wspólnego. Czyżby aż tak go nie lubił? Z pewnością nie miał zamiaru zabić go tylko dlatego, że mężczyzna miał inne zdanie czy należał do przeciwnej organizacji. W tym przypadku było mu to zupełnie obojętne.
- Uspokój się i schowaj swoje zabawki. Jesteśmy w jednym z więzień Organizacji Falsyfikatu. Nic takiego. Wszystko można zrobić polubownie. Podziwiaj.
Przecież nie mógł sobie odpuścić małego opisu i spojrzenia na zjeżone włosy na karku współwięźnia. Podszedł do mężczyzny i porządnie uderzył go w twarz, tak że poleciała mu z nosa krew. I o to właśnie mu chodziło.
- Wybacz.
Nie potrafił powstrzymać śmiechu, widząc minę nieznajomego. Rozbawiony podszedł do drzwi.
- Ej, jest tam kto? Mamy mały wypadek. Więzień zaraz wam się wykrwawi. - krzyknął.
Odpowiedziało mu tylko echo, roznoszące się po więziennym korytarzu. Po chwili usłyszał czyjś szybki marsz. Stawał się coraz głośniejszy, aż ucichł.
- Co się tam dzieje?! - usłyszeli z za drzwi.
- Sam zobacz. Ten tam jest w złym stanie. Ledwo zipie.
Klapka uchyliła się nieco i ukazały się im czyjeś szafirowe oczy. Na to właśnie czekać. Czyż nie one były najłatwiejszym wejściem do czyjejś duszy?
- Pośpiesz się! Musimy wyjść teraz! - zaczął krzyczeć Czterdzieści cztery, nadając słowom brzmienia paniki.
Mężczyzna zaczął nerwowo wyciągać z kieszeni klucze do drzwi. Wykrztusił jedynie z siebie "ale dlaczego?" upuszczając przy tym dwukrotnie klucze.
- Bo jak nie wyjdziemy to zjedzą mi w domu cały obiad! - wykrzykiwał Czterdzieści Cztery.
Nieznajomy przyjął do wiadomości. Co więcej. Uwierzył. Drżącymi palcami próbował otworzyć zamek, a kiedy mu się to udało, Czterdzieści Cztery zwinnie złapał go za głowę i skręcił kark. Zaczął się śmiać.
- I widzisz. Tak to się robi. - otarł łezkę spływającą kątem oka.
Powstrzymywanie śmiechu to zaprawdę trudna sprawa.
[Ogólnie Zamokra, Las Metryczny, z pewnym prawdopodobieństwem Ośrodek Dla Niepełnosprytnych albo Likido. Małe prawdopodobieństwo jeszcze w okolicach Jeziora Setek Łez.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że żyjesz ;-) ]
[Witaj, witaj. Właściwie nie mam żadnego pomysłu, wyczerpałem się w szkole. Może ty masz jakiś?]
OdpowiedzUsuńDzień był wyjątkowo nudny, a pogoda kapryśna. Dziewczyna błądziła po Zamokrej bez celu, zupełnie nie przejmując się niczym. Na jej twarzy widniała obojętność. Nagle dostrzegła istotę śpiącą na ławce. Takiej okazji na dostanie się do Gamma Amnest nie mogła przepuścić. Był to jej ulubiony świat, chociaż wbrew pozorom nie było to takie oczywiste. Niektórzy senni mieli go po prostu dosyć. Ona jednak nigdy nie przestała darzyć go sympatią, gdyż nigdy nie miała tam wrażenia, że coś jest nienormalne. Śpiewające słonie, skaczące żółwie i kwiaty recytujące wiersze, wszystko przyjmowała ze spokojem. Co więcej, bardzo żałowała, że spędza tam tak mało czasu. Miała okazję na odwiedziny tylko kiedy wkradała się do czyjegoś snu, a to wcale nie zdarzało się zbyt często.
OdpowiedzUsuńSzybko jednak oddaliła się od miejsca snu swojej ofiary i z niekrytą radością podjęła się temperowania jednorożcowych rogów. Widok zadowolonych stworzeń dodawał jej mnóstwo energii. Uśmiechała się nawet z zadowoleniem, odgarniając z twarzy czerwone włosy.
– Odkąd tu jestem. Czyli od niedawna – odparła, spoglądając na przybysza z wesołym błyskiem w oku, po czym mruknęła bardziej do siebie niż do niego: – Zawsze znajdzie się ktoś, kto chętnie podejmie się tego zadania...
Cieszył ją też fakt, że jednorożce nie musiały egzystować w ciągłym strachu, iż pewnego dnia przy tym stanowisku będą pustki, a ich rogi stracą na swej ostrości, pozbawiając ich tym samym tego magnetycznego wdzięku i godności.
– A pan? Jest pan na przejażdżce? – zapytała z zaciekawieniem, ponownie zwracając się do nieznajomego.
Jade
[Nie, tak jest w sam raz. Zgadzam się, w takich wypadkach zawsze jest łatwiej coś wymyślić, a poza tym jest znacznie ciekawiej. Co do mocy, myślę, że z tym nie ma większego problemu, jest w porządku.]
Usuń[Hmmm, ja może mam kilka wizji, ale takich jakichś gwałtownych i z przemocą. Ta wizja likwidatora tak do mnie przemawia. Masz coś przeciwko, żeby zacząć od zamieszania?]
OdpowiedzUsuńTłum istot przelewał się powoli szklanymi platformami łączącymi budynki. Codzienny gwar ginął w gałęziach drzewa, na których ktoś kiedyś zbudował to miasto. Ot, uroki Baso, miejsca, które każdy powinien chociaż raz w swoim życiu odwiedzić.
OdpowiedzUsuńXan nie wiedziała, czy jest tu po raz pierwszy, brak wspomnień nie pomagał w znalezieniu odpowiedzi na to pytanie. Traktowała tę swoją wycieczkę jako szansę poznania nowego miejsca, chciwie chłonąc wszystko, co ją otaczało.
Mijała zupełnie obcych ludzi, którzy uśmiechali się życzliwie, czasami odwzajemniała uśmiech. Powoli schodziła po szklanych schodach amfiteatru, umieszczonego poniżej głównych przejść, w środku, w rozwidleniu najgrubszych gałęzi. Teraz okrągła scena była pusta, jedynie kilkoro dzieci bawiło się w berka na tym kawałku wolnej przestrzeni.
Jeden głos niespodziewanie wybił się ponad inne. Był tak wysoki i przenikliwy, że nawet korona drzewa otaczająca miasto nie zdołała go przytłumić.
Kilkadziesiąt osób jednocześnie spojrzało w górę. Na powykręcanym grubym konarze stali dwaj młodzieńcy, podobni do aniołów, a może raczej demonów. Z pleców wyrastały im mieniące się wszystkimi kolorami tęczy skrzydła, mieli zakończone haczykami ogony, długie szpony zamiast palców u stóp i ciała pokryte łuską, przypominającą kamienie szlachetne. Na ich urodziwych twarzach malowały się nieprzyjemne uśmiechy głodu i perfidnej żądzy natychmiastowej rozkoszy.
-Batalcha -rozległ się w tłumie szept, podobny do szumu morza. Jeden z młodzieńców na gałęzi, słusząc to, uśmiechnął się, mocniej ścisnął też nieforemny obiekt który trzymał w objęciach i w którym przerażeni mieszkańcy miasta rozpoznali ludzkie kształty.
-Zostawcie ją! -krzyknął ktoś z tłumu, kilka innych głosów mu zawtórowało. Batalcha przekrzywił głowę. Drugi osobnik, jakby zachęcony zainteresowaniem, które wzbudza, gwałtownie zerwał się do lotu i zanurkował ostro w dół, ku środowi amfiteatru. Tłum na chwilę wstrzymał oddech.
Batalcha wyciągnął ręce do jednej z dziewczynek, która kilka minut wcześniej bawiła się w najlepsze, chwycił ją, podrzucił, aby wygodniej złapać i nie zważając na jej krzyki, wystrzelił w górę. Płacz porwanego dziecka rozniósł się echem nad placem. Szybko dołączył do niego chór jęków, gróźb i przekleństw, ktoś spróbował rzucić w porywacza kawałkiem odkruszonego tynku, za co natychmiast został zaatakowany przez istoty stojące najbliżej.
-Co robisz, idioto?! Chcesz, żeby dziecko upuścił?!
Xan wybiegła na środek sceny, w naturalnym odruchu otaczając ramionami pozostałe dzieci, teraz skamieniałe jak posągi.